Małgorzata Jabłońska

Pan Michał i jego podniebna flota

Pan Michał i jego podniebna flota
Małgorzata Jabłońska

Michał Tarczyński to jeden z najlepszych hodowców gołębi pocztowych.

Michał Tarczyński jest przedsiębiorcą prowadzącym jedną z większych firm w Przasnyszu. Ale nie o jego pracy będziemy rozmawiać, a o hobby jakie wypełnia znaczną część jego życia i jest źródłem sukcesów na niespotykaną skalę. To hodowla gołębi. Łatwo zrozumieć źródło tego zamiłowania, nie sposób bowiem nie ulec czarowi tych ptaków, ich zdumiewającym umiejętnościom i nie zachwycić się ich wielką miłością do rodzinnego domu. Wyjątkowe predyspozycje gołębi pocztowych były wykorzystywane przez człowieka przez wieki.

Obecnie hoduje się je w celach sportowych - trenuje ich wytrzymałość, szybkość i orientację, aby osiągały jak najlepsze wyniki w czasie zawodów. Podczas lotów konkursowych gołębie zabiera się do miejsc wypuszczenia położonych w różnej odległości od rodzimego gołębnika. Mają do pokonania dystanse liczące kilkaset kilometrów, a ich zadaniem jest jak najszybszy powrót. W przypadku kategorii A przemierzają dystans do 300 km, B - do 400, C - powyżej 500. Najbardziej wyczerpującym i ryzykownym lotem jest maraton, podczas którego gołębie muszą pokonać ponad 700 kilometrów. Na zakończenie tegorocznego sezonu gołębie z naszego okręgu przelecą ponad 1000 km z Brukseli - stolicy Belgii, będącej ojczyzną gołębiarstwa sportowego. O kolejności lokat współzawodnictwa lotowego w kategoriach A-B-C-D i M decyduje suma wykładnika wydolności lotowej gołębia (zwanego coefficientem), uzyskanego przez poszczególne gołębie na określonych dystansach. Im mniejszy coefficient, tym lokata będzie wyższa. Podczas lotów konkursowych odnotowywany jest czas przybycia do gołębnika, a najszybsze ptaki otrzymują wyróżnienia.

Badacze do dziś nie mogą dociec źródła nieprawdopodobnych umiejętności nawigacyjnych tych ptaków. Przez wiele lat uważano, że gołębie analizują pole magnetyczne Ziemi, dzięki któremu określają swoje położenie i kierunek drogi do domu. W ustalaniu kierunku miała im pomagać także pozycja Słońca. Po dalszych badaniach stwierdzono, że gołębie analizują znacznie więcej czynników. Wśród nich bodźce zapachowe, informacje wizualne oraz wskazówki geodezyjne, wynikające z fizycznego ukształtowania terenu. Zupełnie niedawno odkryto, że w skórze, w okolicy dzioba, ptaki te posiadają komórki nerwowe zawierające cząsteczki maghemitu i magnetytu, pozwalające na wyczuwanie pola magnetycznego w układzie przestrzennym. To dzięki nim trafiają co celu.

- Moja przygoda z hodowlą gołębi rozpoczęła się w 2004 roku. Ptaki te zawsze były w moim otoczeniu, zetknąłem się z nimi już w domu rodzinnym. Do uprawiania tego hobby namówił mnie kolega lotujący gołębie; jesteśmy członkami przasnyskiej sekcji Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych, liczącej obecnie około 40 członków - mówi Michał Tarczyński. - Nasz oddział, którego przasnyska sekcja jest częścią, organizuje loty do 500 km. Punkt zbiorczy znajduje się w Przasnyszu u pani, która jest jedyną lotującą kobietą w oddziale. Zbieramy się u niej, gołąbki koszujemy, przyjeżdża samochód ciężarowy i zabiera ptaki w ustalone miejsce. Potem pozostaje już tylko czekać na powrót ptaków „do domu”. Gołębie na nogach mają zainstalowane obrączki rodowe, zawierające dane gołębia i specjalne chipy, które dzięki antenie umieszczonej w gołębniku zostają automatycznie „odbite” w czytniku wyposażonym w zegar elektroniczny.

- Dzięki temu wiemy, który gołąb przyleciał jako pierwszy, jaką przebył trasę, z jaką prędkością odbywał lot itd. Zegar podaje informacje o numerze oddziału, roku urodzenia, numerze, umaszczeniu oraz płci gołębia. Dane te trafiają do rachmistrza, który opracowuje listę rankingową - osobną dla sekcji i oddziału oraz zbiorczą dla okręgu. Każdy z gołębników ma indywidualne współrzędne GPS, wiadomo więc jaką trasę przebył gołąb od punktu wypuszczenia. Program komputerowy wylicza ją z dokładnością co do metra. Wcześniej takich udogodnień nie było i punkt przybycia był umownie określony w miejscu, w którym znajduje się wieża przasnyskiej fary. Taki sposób pomiaru odległości był niedoskonały, preferował hodowców mieszkających najbliżej kościoła.

W imponujących rozmiarów gołębnikach mojego rozmówcy jest w tej chwili około 300 ptaków, ale nie wszystkie z nich biorą udział w konkursach, a niektóre nie wylatują wcale. Sercem zabudowań jest gołębnik, w którym prowadzona jest hodowla najlepszych osobników. Ptaki rozpłodowe nie są wypuszczane na loty, przede wszystkim dlatego, że istnieje duże ryzyko ataku jastrzębia.

Zdaniem pana Tarczyńskiego, z nie do końca zrozumiałych przyczyn, jastrzębie, stanowiące największe zagrożenie dla gołębi, podczas polowania selekcjonują swoje ofiary - atakują zwykle gołębia najlepszego. Strata osobnika rozpłodowego o ogromnej wartości hodowlanej jest wielce prawdopodobna. Koniecznością jest więc zamknięcie najlepszych w świetnie wyposażonym gołębniku.

Zapobiegliwość hodowcy jest zrozumiała, bo trzeba wiedzieć, że gołębie lotowe często nie wracają. W niektóre dni zdarzają się burze słoneczne, wywołujące na Ziemi burze magnetyczne. Igła kompasu wówczas drży. Człowiek tego nie odczuwa, bo w kwestii „odczytywania” pól magnetycznych jesteśmy głusi niczym głaz. Jednak zaburzenia te mają negatywny wpływ na wyostrzone zmysły gołębia. Wahania pola magnetycznego, mówiąc najprościej, mogą spowodować ich dezorientację. Podobne zakłócenia pola mają miejsce w pobliżu frontów burzowych. Gołębie pocztowe są symbolem wolności, ale i ogromnej woli powrotu do domu. Nie zawsze jednak to się udaje i bywa, że giną. Zjawisko to dobrze znane jest mojemu rozmówcy.

- Z mojej hodowli w ciągu sezonu uzyskuję około 120 młodych gołębi, a po dwóch latach przy życiu pozostaje może ze 20 sztuk, z czego znakomitymi lotnikami będzie zaledwie 5. W tym roku mieliśmy dwa katastrofalne loty, podczas jednego padały deszcze, pogubiliśmy po 30 procent stada - wyjaśnia pan Tarczyński. - Najczęściej przyczyną tzw. zgubienia gołębia jest zła pogoda podczas lotu albo atak drapieżnika. Często trudno ustalić, co się stało z zaginionym ptakiem. Aby temu zapobiec umieszczamy przy obrączce dane z numerem telefonu. I proszę sobie wyobrazić, że często uczciwi ludzie dzwonią, że przybłąkał się do nich gołąbek. Umawiamy się wówczas, żeby gołębia wypuścili, bądź wypuścili po odkarmieniu. Jeśli jest to wartościowy ptak, zdarza się, że taki człowiek na naszą prośbę, przyśle go nam kurierem. Oczywiście w takiej sytuacji zwracamy koszty.

Nie wszyscy lotujący gołębie mają osobne stado rozpłodowe, jakie mam ja. Gołębie często kojarzę ze sobą na podstawie ich cech. Doświadczony hodowca potrafi z pewnym prawdopodobieństwem ocenić jaką sekwencję genów powinny otrzymać młode, aby dobrze latać. Oczywiście jest to swego rodzaju ruletka.

- Czy wybór okazał się trafny, okazuje się dopiero po trzech, czterech latach. Odpowiedni dobór nie jest sprawą prostą, polega na ciągłym poszukiwaniu. Nieraz szuka się całe życie i nie znajdzie się idealnie pasującej pary. Gołębice mogą mieć 3 lęgi w roku, podczas każdego składają 2 jajeczka. Aby nie eksploatować zwierząt nadmiernym przychówkiem, który może skutkować odwapnieniem samic, po drugim lęgu stosuje się atrapy jajek podkładane do gniada. Gołębie wysiadują je, nie myśląc o amorach. Taka metoda jest skutecznym środkiem antykoncepcyjnym. Oczywiście do czasu, dopóki te mądre ptaki, nie uznają dalszego wysiadywania za bezcelowe. Wtedy schodzą z gniazda i trzeba je rozłączyć. Przy dwóch lęgach w roku gołąb rozpłodowy ma lepszą witalność, dzięki czemu uzyskane młode są zdrowsze i odporniejsze. Każda para naprzemiennie wysiaduje jajka, samczyk siedzi od 10.00 do 16.00, potem na jego miejscu zasiada gołębica, doglądająca jaj do godziny 10.00 następnego dnia. Potem cykl się powtarza. Są tak punktualne, że można według nich regulować zegarki! Po wykluciu się młodych, rodzice troskliwie opiekują się nimi. Na początku karmią je płynną wydzieliną, tzw. ptasim mleczkiem wydzielanym w wolu. Kiedy pisklęta dorosną, będą mogły pożywiać się same, do tego czasu o ich dietę dbają rodzice - wyjaśnia hodowca.

Oprócz pomieszczeń hodowlanych, wśród zabudowań znajduje się także woliera dla młodzieży. Najbardziej okazałą i rozbudowaną częścią gołębnika są pomieszczenia dla gołębi lotowych, startujących w konkursach. Przebywają one w dwóch gołębnikach - osobno samiczki, osobno samce. Ich codzienne treningi odbywają się w niezwykle ciekawy i świetnie logistycznie zorganizowany sposób.

- Na obloty wypuszczam je codziennie, rano i wieczorem, na pół godziny - wyjaśnia pan Michał. - Obie płcie latają osobno. Najpierw wypuszczam samice. Kiedy gołębice są w powietrzu, przeganiam samce do gołębnika samic. Gołębice po oblocie wracają do pomieszczenia dla samców i dopiero wtedy osobniki męskie wylatują z „damskiego” gołębnika. Gdy są w powietrzu, samiczki wracają do siebie. Po skończonym oblocie samce lądują w swoim, „męskim” domu. Tym sposobem cały proces się zamyka i wszystkie ptaki wracają na swoje, oddzielne miejsca. Taki sposób utrzymywania gołębi pocztowych nazywa się metodą wdowieństwa, w moim przypadku gołębie wracają do celu.

.„Ojczyzną” dla gołębia pocztowego jest gołębnik, w którym dorastał. Mniej więcej pomiędzy 20 a 28 dniem życia zostaje weń „wdrukowany” wzór zachowania, łączący go z miejscem w którym żyje.

- Jest też druga metoda - gniazdowa, polegająca na tym, że gołębie utrzymywane są w parach; rozłącza się je podczas wysiadywania jaj bądź opieki nad młodymi. Wówczas partner chce jak najszybciej wrócić do swojej drugiej połówki, która została sama z przychówkiem. Ta metoda jest jednak dużym obciążeniem dla ptaków. Składanie jaj, wysiadywanie, obowiązki wynikające z opieki i wychowania młodych, połączone z coraz dłuższymi lotami, powodują, że ptaki szybko tracą siły. Gołębie funkcjonują jak w zegarku. Po półgodzinnym locie gołąb będzie krążył nad gołębnikiem i szukał sposobności do wylądowania. Oprócz codziennych oblotów, co pewien czas, wypuszczam gołębie na dłuższe treningi. Zbieram je wtedy do kosza, pakuję do samochodu i wywożę kilkadziesiąt kilometrów od domu. Są tak szybkie, że kiedy wjeżdżam w bramę, gołębie właśnie siadają, bywa jednak i tak, że to one na mnie czekają. A muszę się przyznać, że nogę miewam ciężką - śmieje się sympatyczny hodowca. - Dobry gołąb osiąga w locie prędkość 80 km/h, z wiatrem poleci nawet 100.

Gołębie pana Michała są bezkonkurencyjne w zawodach, zdobywają najwyższe laury nie tylko w sekcji przasnyskiej, w oddziale obejmującym Przasnysz, Maków, Różan i Chorzele, ale i w okręgu, w którego skład wchodzi Mława, Pułtusk, Płońsk i Ciechanów. Hodowca odnosi również ogólnopolskie sukcesy. Był właścicielem lotnika, który był 13. w Polsce, inne jego ptaki plasowały się na 19. i 21. miejscu. Jednym z największych osiągnięć hodowcy było posiadanie czwartego gołębia w Polsce. O skali triumfu niech świadczy fakt, że w całym kraju jest około 40 tysięcy hodowców. Przy założeniu, że każdy z nich posiada tylko 50 sztuk, ptak wyhodowany przez pana Michała był jednym z najlepszych wśród 2 milionów polskich gołębi.

Jak to się dzieje, że od wielu lat osiąga pan takie sukcesy - pytamy hodowcę.

- Nie ma na to jednoznacznego przepisu - odpowiada. - Stoi za tym praca, praca i jeszcze raz praca. Do tego systematyczność. Przed każdym lotem robię także notatki: co robiłem z gołębiami, jaką zastosowałem karmę, jakie treningi. Po udziale w wielu konkursach, po wynikach lotów, na podstawie przebiegu pogody i wcześniejszych doświadczeń, można wypracować właściwy tok postępowania. Mam specjalną książeczkę, w której notuję wykonane czynności i spostrzeżenia. Wówczas patrzę: pogoda była taka, zrobiłem to i to, lot był udany, więc taki tok postępowania jest dobry. Jeśli lot nie był doskonały, modyfikuję swoją pracę. Teraz trochę odpuściłem i wstaję około szóstej rano, wcześniej zrywałem się już o piątej i zajmowałem się gołębiami, następnie w te pędy jechałem do firmy. Praca przy gołębiach to przede wszystkim obloty treningowe, karmienie, sprzątanie - wyjaśnia.

Ptaki karmi się ziarnami zbóż, gołębie lotowe otrzymują również specjalne odżywki, w płynie lub w proszku i wyselekcjonowane ziarno. Wszystkie mają również dostęp do grysu gastrycznego, pełniącego rolę „zębów” gołębia - po jego połknięciu pokarm znajdujący się wolu ulega rozdrobnieniu. Podaje się im również muszle ostryg i morskich skorupiaków, żeby uzupełnić składniki minerale. Na rynku istnieje mnóstwo firm zajmujących się produkcją przeznaczoną specjalnie na potrzeby hodowców gołębi. Jest to olbrzymia i wciąż powiększająca się gałąź biznesu. Ma to swoje pozytywne strony, ponieważ na każdą chorobę i każdy hodowlany problem istnieje na rynku antidotum. Z drugiej strony, utrzymanie gołębi pochłania coraz więcej pieniędzy. Jest to kosztowne hobby. Panuje przekonanie, że do hodowli gołębi zawsze się dokłada. Zdaniem pana Michała, w większości przypadków jest to zgodne z prawdą, ale bywają wyjątki.

- Najlepsi mogą zarobić. Jeśli ktoś ma naprawdę dobre i fajnie „chodzące” gołębie, znajdą się hodowcy, którzy zechcą je kupić. W takim wypadku, na hodowli można zarobić, zamiast na nią łożyć. Do niedawna miałem gołębia, który był 19. w Polsce, zginął mi około dwa tygodnie temu. Wcześniej jeden ze znajomych hodowców chciał mi za niego dać znaczną sumę pieniędzy. Nie zgodziłem się.

- Czyli stało się tak, jakby zgubił pan tę sumę? - dopytujemy.

- Nie, tak się nie myśli - zaprzecza hodowca. - Straciłem doskonałego lotnika, nie pieniądze. Jeśli ktoś jest prawdziwym pasjonatem, pieniądze nie grają roli. Nie sprzedałbym go za żadną cenę. Ten gołąb dostarczył mi nieprawdopodobnie wiele satysfakcji i trofeów, nie da się tego wycenić. Ale dla niektórych pokusa szybkiego zarobku może okazać się trudna do odparcia. Od mojego znajomego, właściciela drużyny lotowej, która zdobyła mistrzostwo Polski, próbowano kupić ptaki. Odpowiedział, że nie są na sprzedaż. Kupujący podawali kolejne propozycje kwot, widocznie zależało im na szybkich sukcesach. Pliki banknotów rzucane na stół mogą zrobić wrażenie. Stanęło na 150 tysiącach za cztery gołębie.

Chlubą hodowcy jest przytulny gabinet, zlokalizowany w bezpośrednim sąsiedztwie gołębników, to tam pan Michał trzyma swoje puchary. Trofea zdobyte w konkursach lotów wypełniają całe wnętrze i są powodem dumy. Bo to właśnie satysfakcja jest największym benefitem pasji pana Tarczyńskiego. Jego zdaniem do zarabiania pieniędzy służy praca, zwycięstwa zapewniają wartość niepoliczalną - poczucie spełnienia. To z tej przyczyny nie wahał się ani chwili, aby odbudowywać hodowlę po wyjątkowo dolegliwym wydarzeniu.

- W zeszłym roku ukradziono mi cały rozpłód. Straciłem 63 najlepsze gołębie, do dziś nie wiem kto to zrobił. Myślę, że stało się to z powodu mojej nadmiernej ufności. Dotychczas traktowałem swoją pasję jak zabawę, którą chętnie się dzieliłem z innymi. Kto chciał, mógł wejść, zobaczyć moje gołębniki i hodowlę, pogadać. To się na mnie zemściło, z powodu tego zdarzenia straciłem stado zarodowe, na które pracowałem 12 lat. Teraz jestem ostrożniejszy, mam czujki ruchu, kamery. Niestety zainstalowałem je za późno - przyznaje hodowca.

Przypuszczalnie złodziej dobrze wiedział jakie gołębie kradnie. Nie jest bowiem tajemnicą, że to właśnie ptaki pana Michała są najlepszymi, a co za tym idzie mają ogromną wartość. Kradzież sprawiła, że wielu konkurentów wieszczyło hodowcy koniec sukcesów. O jego klasie niech świadczy fakt, że mimo tak dotkliwej straty, ptaki pana Tarczyńskiego wciąż zajmują pierwsze miejsca w konkursach. Stado udało się odbudować, głownie dzięki gołębiom lotowym, znajdującym się w gołębniku na górze budynku gospodarczego. Tam złodziej nie wszedł.

- Mój kolega z Iławy Wiesław Bytner również kiedyś stracił gołębie, w jego przypadku udało się ustalić sprawcę kradzieży i odzyskać ich część. Wydawałoby się, że ukradzione ptaki powinny wrócić do swojego gołębnika, ale są one zamykane, najczęściej po to, aby uzyskać od nich młode. Gołąb urodzony w danym miejscu będzie do niego wracał. Na marginesie, to właśnie ten kolega, bardzo mi pomógł po mojej stracie, oddając mi swoje młodziaki. Być może dlatego, że sam zetknął się z podobną sytuacją i doświadczył, jak wielkie to strapienie. Istnieje wiec prawdziwa przyjaźń wśród hodowców, ale stanowi raczej wąski margines. Zwykle są to serdeczne, koleżeńskie kontakty, przyprawione nutką rywalizacji - tłumaczy Michał Tarczyński.

Nie ulega wątpliwości, że pasja pana Michała dowodzi, jak piękne i budujące jest to zajęcie. Bez wątpienia pochłania czas, pieniądze i energię, będąc jednak źródłem szczęścia. Zarówno hodowca i jak jego mali bohaterowie przestworzy, zasługują na najwyższe uznanie. Ta rozmowa uzmysłowiła mi jak intensywne jest życie miłośnika gołębi w okresie lotów konkursowych. Ile emocji dostarcza wodzenie wzrokiem po niebie, by wypatrywać swoich mistrzów lotu i nawigacji, zbliżających się do gołębnika po ominięciu czyhających niebezpieczeństw. Oczekiwanie na ich powrót w napięciu, drżąc o to czy wrócą wszystkie, i mając nadzieję, że przylecą jako pierwsze.

Podopiecznym pana Michała Tarczyńskiego - znakomitego hodowcy - najczęściej się to udaje.

Małgorzata Jabłońska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.