Robert Majkowski

Pobicie taksówkarza z walką o klienta w tle. Jest policyjne śledztwo

Pobicie taksówkarza z walką o klienta w tle. Jest policyjne śledztwo
Robert Majkowski

Pan Jerzy taksówką jeździ od roku. Nie należy do żadnej korporacji. - Generalnie jako taksówkarzowi pracuje mi się dobrze, ale mam duże problemy z szefem jednej z korporacji taksówkarskich w Ostrołęce - opowiada.

- Wytrzymałem trzy tygodnie - mówi. - Zrezygnowałem, bo zabraniał mi podjeżdżać pod kluby, restauracje, hotele. Mówił, że jego samochody i ludzie będą zabierać stamtąd klientów.

A są to jedne z bardziej atrakcyjnych finansowo kursów. Nasz rozmówca twierdzi też, że był pomijany przez dyspozytornię przy tego typu zleceniach. Dostawał same „ogony”.

- Mieliśmy kilka sprzeczek, ponieważ go nie posłuchałem - kontynuuje. - W końcu powiedziałem mu, że dziękuję za pracę i przeszedłem na swoją działalność.

Ale konflikt się nie zakończył. Kilka razy panowie podczas pracy spotkali się w mieście.

- Miał do mnie pretensje, że klienci wsiadają do mojego samochodu, a nie do jego aut z korporacji. Jeśli prowadzę własną działalność, to nie mam zamiaru pytać szefa konkurencyjnej firmy czy mogę taksówką podjechać w dane miejsce. Chyba mam w tej kwestii coś do powiedzenia, prawda? On miał inne zdanie.

Ubliżał mi, próbował zastraszyć. Groził, że mnie pobije, poprzecina opony i zniszczy, a nawet spali samochód.

Zakończyło się pęknięciem nosa

Apogeum konfliktu nastąpiło w nocy z 26 na 27 maja.

- O godz. 1.24 podjechałem pod restaurację Kwadrans, ponieważ miałem wziąć klienta. Nagle patrzę: w moją stronę idzie mężczyzna. To był właściciel tej korporacji taksówkarskiej. Zaczął się awanturować i pytać po co tu przyjechałem. Odpowiedziałem: A co to pana obchodzi? W tym momencie chlusnął mi piwem w twarz. Miałem na taką ewentualność przygotowany gaz pieprzowy. Jak on mnie tym piwem, tak ja go poczęstowałem tym gazem. Na tym się skończyło, odpuścił.

A nasz rozmówca odjechał na parking, aby wyczyścić zalane piwem wnętrze auta.

- Na postoju taxi przy ul. Prądzyńskiego wsiadła do mnie elegancko ubrana kobieta. Poprosiła, żebym ją zawiózł do Lidla. Tłumaczyłem jej, że przecież sklep jest nieczynny. Ona się upierała przy tym Lidlu, bo dwie osoby miały tam na nią czekać i chciała je stamtąd zabrać. Pojechaliśmy. Wskazała gdzie się zatrzymać: światła latarni ledwo tam dochodziły. Wtedy otworzyły się tylne prawe drzwi. Ktoś jakby chciał wejść. Potem usłyszałem uderzenie pięścią w karoserię. Po sekundzie ktoś stuknął w szybę. Odwróciłem się, otworzyłem szybę, ale nikogo nie było. Wtedy wysunął się właściciel korporacji i kilka razy uderzył mnie w nos. Zalałem się krwią. Ta klientka musiała zabrać mi gaz, bo go nie mogłem znaleźć. Tamten uciekł.

Wyszedłem z samochodu, prosząc kobietę o pomoc, o to, żeby była świadkiem. Odpowiedziała, że nie będzie się wtrącać, zostawiła pieniądze za kurs i tyle ją widziałem.

Policja bada sprawę

Ostrołęczanin miał pęknięcie nosa z przemieszczeniem. Był w szpitalu, zgłosił sprawę na policję.

- Policjanci prowadzą postępowanie dotyczące uszkodzenia ciała, zniszczenia mienia oraz gróźb w stosunku do mieszkańca naszego miasta - powiedział nam oficer prasowy komendy w Ostrołęce Tomasz Żerański.

Nasz rozmówca nie kryje oburzenia całym zajściem:

- Tak ma wyglądać walka o klientów? Nie zadrze z innymi korporacjami, bo jest ich za dużo. Jednego najłatwiej zwalczyć. Nie można kogoś bić, tłuc tylko dlatego, że jest z konkurencji!

Udało nam się dotrzeć do rzekomego napastnika. Jego wersja zdarzeń tylko w jednym punkcie pokrywa się z relacją poszkodowanego - właściwie to on uważa się za ofiarę. Rzeczywiście, tego dnia był w Kwadransie: razem ze swoim pracownikiem podjechał po innego kierowcę. Tam zauważył, jak nasz czytelnik czeka na klientów.

- Podszedłem do niego i powiedziałem, że obowiązkiem każdego taksówkarza jest czekanie na klientów na postoju, a nie pod lokalem - tłumaczy nam. - Wyzwał mnie i potraktował gazem po oczach. Dobrze, że miałem okulary, bo chyba by mi oczy wypaliło. Cała twarz mnie piekła. Koledzy zaprowadzili mnie do łazienki i tam doprowadzili do ładu. Po wszystkim odwieźli mnie do domu.

Mężczyzna zaprzecza jakoby miał cokolwiek wspólnego z zajściem na parkingu przed Lidlem.

- To nie byłem ja - mówi.

Nie przeczy jednak, że konflikt między nim a taksówkarzem był. I to spory. Poszło oczywiście o walkę o klientów. Zdaniem właściciela korporacji taksówkarskiej to jednak ostrołęczanin grał nieczysto.

- Podam taki przykład: dostał zlecenie dowozu klienta z zagranicy. Oczywiście zlecenie wykonał, ale jednocześnie umówił się z nim, że cały następny dzień będzie go wozić tam, gdzie zechce. Tak się nie postępuje, to nieuczciwe względem innych taksówkarzy. Ponadto podjeżdża pod lokale i tam czeka na klientów, czym rozzłościł już niejednego. A w regulaminie każdy taksówkarz ma napisane, że ma czekać na zlecenia na postoju wyznaczonym dla taxi.

Nasz rozmówca dementuje też jakoby miał grozić taksówkarzowi. Teraz konfliktem pomiędzy panami zajmie się policja.

Robert Majkowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.