Iza Ossowska

Rzekuń. Mateusz Piotrowski: Czuję, że Bóg daje mi energię do ratowania ludzi

Rzekuń. Mateusz Piotrowski: Czuję, że Bóg daje mi energię do ratowania ludzi
Iza Ossowska

20-letni strażak z OSP w Rzekuniu w ciągu tygodnia uratował kilkoro ludzi. Nie zawahał się też pospieszyć z pomocą ofiarom sierpniowych nawałnic.

- Tam jest jak na wojnie. Tylko strzałów brakuje - mówi Mateusz Piotrowski, 20-letni strażak Ochotniczej Straży Pożarnej w Rzekuniu, który pojechał do miejscowości Rytel na Pomorzu. Burze i nawałnice wyrządziły tam w sierpniu ogromne straty.

- Ten dzień planowałem spędzić zupełnie inaczej. Ale wstałem rano i już wiedziałem, że muszę pojechać do Rytla. Jakbym dostał w nocy jakiś sygnał od Boga - mówi Mateusz.

Młody strażak przedstawił swoje plany komendantowi OSP w Rzekuniu.

- Komendant zdziwił się. Uprzedził mnie, że pojadę tam bez ubezpieczenia. Odpowiedziałem, że ze wszystkim się liczę. Komendant wyraził więc oficjalną zgodę na mój wyjazd - opowiada.

Ruszył z pomocą

Mężczyzna wsiadł do busa. Jego wujek jechał nim akurat tego dnia do Łodzi. W Łodzi Mateusz przesiadł się do Chojnic.

- Wszyscy znajomi mówili mi, że jestem szalony. A ja, jadąc tam, nie liczyłem na nic. Dostałem jakieś pieniądze od rodziców, od babci. Mogłem spać nawet pod drzewem. Jechałem pomagać - wspomina nasz rozmówca.

Po drodze mieszkaniec Rzekunia zaczął się kontaktować ze strażakami z Kalisza i z Rytla.

- Powiedzieli mi, żebym przyjeżdżał, jeżeli mam chęć. Poczułem się pewniej. Przypomniało mi się wtedy, że do Chojnic przeprowadził się kiedyś mój kolega. Zadzwoniłem do niego. Okazało się, że wciąż tam mieszka. Jestem mu bardzo wdzięczny, że on i jego rodzina przyjęli mnie pod swój dach - zaznacza Mateusz.

W sobotę rano został odebrany z dworca.

- Około godziny 11.00 wybrałem się do Rytla. - wspomina strażak ochotnik. - Tam był totalny kataklizm. Zobaczyłem hektary powalonych drzew. Nawet nie wiem jak to opisać... Zgłosiłem się do ośrodka kultury, w którym strażacy mieli przydzielać działania. Nie było tam ani jednego strażaka, który przybyłby tam na własny koszt. Wszyscy zbierali się w kilkuosobowe grupy. A ja byłem sam. Poradzono mi, żebym dołączył do jakiejś jednostki. Zacząłem więc szukać. Podszedłem do strażaków, którzy usuwali gałęzie. Przedstawiłem się ich dowódcy. Na początku nie wierzył w to, co mówię. Mówił „Młody, co ty, szalony jesteś?” Ale po chwili: „Dobra, jak już przyjechałeś, to cię weźmiemy”. I wzięli. Na obiad. Następnie w okolicach ośrodka usunęliśmy kilka drzew. Potem pojechaliśmy do budynku, na który przewróciło się drzewo. Przewieźli mnie przez wszystkie lasy. Zobaczyłem tam pracujących żołnierzy, amfibie pływające po rzece. Zaczęło do mnie docierać to, co tam się wydarzyło.

Pięć godzin cięcia

Nadszedł wieczór. Strażacy rozeszli się. Mateusz został sam.

- Zacząłem się zastanawiać, gdzie będę spać i jak wrócę do Chojnic - opowiada. - Kolega nie mógł po mnie przyjechać, bo pracował do 22.00. Wyszedłem więc z obozu strażackiego. Poszedłem do skrzyżowania. Tam ruchem kierowali policjanci. Przedstawiłem się i opowiedziałem o sobie. Znowu usłyszałem, że jestem szalony - wspomina z uśmiechem.

Do Chojnic udało się mu wrócić... radiowozem. Następnego dnia z miasta odebrała go jednostka strażaków z Kalisza.

-Pojechaliśmy do miejscowości Brusy. Z nimi jako z jednostką było łatwiej - przyznaje. - Zgłosiliśmy się do straży, przydzielono nam zadania, pojechaliśmy do lasu. Dostałem piłę i przez pięć godzin szedłem z nią w rękach i ciąłem wszystko, co było przede mną. Tylko dolewałem olej i benzynę. Miejscami śmierdziało padliną... Ale musieliśmy zrobić dostęp energetykom, by mogli postawić nowe słupy - wyjaśnia Mateusz.

Młody m strażakiem wstrząsnęło to, co zobaczył.

- Fizycznie mogłem jeszcze pracować, ale psychicznie nie byłem już w stanie - przyznaje. - Stwierdziłem, że tyle już wystarczy. W poniedziałek zostałem w domu kolegi.

Uratował tonących

To nie pierwszy raz, kiedy Mateusz ruszył z pomocą. Na początku lipca uratował trzech tonących nastolatków. Tydzień później pomógł potrąconej przez samochód kobiecie.

- Jestem ratownikiem, więc zrobiłem to, co do mnie należało - mówi skromnie.

Tego dnia, kiedy uratował chłopaków kąpiących się w Narwi, miał jechać na grilla. Ostatecznie wybrał się jednak z kolegą na rowerową przejażdżkę.

- Pojechaliśmy nad rzekę. Zobaczyłem trzech chłopaków na środku rzeki. Zainteresowało mnie to - wspomina. - Cały czas skupiałem się na nich. Na plaży było dużo ludzi. Nie było ratowników, bo było już po 18.00. Ci nastolatkowie stali w miejscu. Nagle usłyszałem, że krzyczą, by koledzy przypłynęli po nich łódką . Zapytałem, co się stało. Usłyszałem, że jednego z nich złapał skurcz. A dwóch po niego popłynęło. I stali tak. To ja od razu ciuchy zrzuciłem i popłynąłem. Nurt był silny. Kiedy myślałem, że jestem tuż obok nich, okazało się, że to jeszcze ponad dwa metry. Krzyknąłem, żeby podpłynęli do mnie. Z jednym z nich nie można było nawiązać kontaktu. Okazało się, że wcześniej się podtopił. Na szczęście w pobliżu skuterami wodnymi pływali nastoletni brat i siostra. Na początku nie chcieli mnie słuchać, ale potem już tak. Kazałem im wykonywać moje polecenia. Dwóch chłopaków przetrasportowali na brzeg. Z trzecim dopłynęliśmy z prądem rzeki samodzielnie.

Tydzień później strażak znów nie pozostał obojętny.

- Pracowałem na stacji gazu. Tankowałem auto. Nagle usłyszałem huk. Uderzona przez samochód dziewczyna przeleciała około 10 metrów. To działo się na ul. Słowackiego w Rzekuniu - opowiada.

I tym razem Mateusz wziął sprawy w swoje ręce.

- Unieruchomiłem jej odcinek szyjny. Powiedziałem do ludzi, by zatrzymali ruch i wezwali pogotowie. Zacząłem kierować tymi działaniami - wspomina. - Dziewczyna kilka razy traciła przytomność, ale ostatecznie udało mi się z nią nawiązać kontakt. Przekazałem ją karetce pogotowia. Potem wziąłem wolne, zrobiłem jej zakupy i odwiedziłem w szpitalu.

Mateusz pokazał, że jest wrażliwy, empatyczny. I że bez wahania pomaga potrzebującym. A przyznać trzeba, że sporo miał w ostatnich tygodniach ku temu okazji.

- Sam jestem w szoku, co ja wyprawiam - mówi ze śmiechem. - Ostatnimi czasy zacząłem wierzyć w Boga. Czuję, że On daję mi energię do ratowania.

Jakie nasz rozmówca ma plany na przyszłość?

- Poprawiałem w tym roku maturę. Planuję uczyć się, by zostać instruktorem fitness. Ale największym moim marzeniem jest zostać strażakiem zawodowym. Chciałbym, dzięki sprawności fizycznej i wiedzy, którą stale poszerzam, dostać się do Państwowej Straży Pożarnej. Dziadek był strażakiem zawodowym. Czuję, że jest dumny ze mnie. Chciałbym kontynuować tę rodzinną tradycję.

Iza Ossowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.