Ukraińska lekarka w Poznaniu: "Boję się już planować. Na 24 lutego też miałam inne plany"

Czytaj dalej
Fot. Waldemar Wylegalski
Nicole Młodziejewska

Ukraińska lekarka w Poznaniu: "Boję się już planować. Na 24 lutego też miałam inne plany"

Nicole Młodziejewska

Olga Maiboros to anestezjolog z Ukrainy. Trwająca w jej kraju wojna zmusiła ją do przyjazdu do Polski. W rozmowie z „Głosem Wielkopolskim” mówi o tym, jak zmieniło się jej życie i jak wygląda praca w poznańskim szpitalu.

Gdzie była pani 24 lutego, kiedy rozpoczął się atak Rosji na Ukrainę?

Zacznę od tego, że pochodzę z Doniecka, gdzie atak miał miejsce osiem lat temu. Wtedy też postanowiliśmy się stamtąd wyprowadzić. I wtedy też moje życie po raz pierwszy zmieniło się przez Rosję. Ale 23 lutego byłam w szpitalu na dyżurze. Obudził mnie telefon od siostry, która zadzwoniła, żeby powiedzieć mi, że zaczęła się wojna. Ze spokojem odpowiedziałam jej, że nie, że na pewno przeczytała czy usłyszała jakąś nieprawdę. Uspokajałam ją jeszcze, że wszystko jest dobrze i że przyjadę do niej, jak skończę dyżur. Ale później zaczęłam czytać wiadomości i dowiedziałam się, że w każdym mieście coś się stało, że gdzieś wybuchła bomba… nie mogłam w to uwierzyć.

W szpitalu wtedy nikt o tym nie wiedział?

Pracowałam w szpitalu wojskowym w Kijowie jako cywilny lekarz. I naprawdę wtedy nikt z nas niczego nie wiedział, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co się dzieje w naszym kraju. Zajmowałam się pacjentami, zrobiłam obserwacje rano… po prostu wykonywałam swoją pracę, jak każdego dnia. Dopiero gdy wracałam do domu, zobaczyłam, ile ludzi w panice wyjeżdża z Kijowa. Przed każdym z bankomatów były ogromne kolejki, bo ludzie zaczęli wypłacać pieniądze, żeby mieć gotówkę. Moja droga z pracy do domu normalnie trwała 30 minut. Tego dnia wracałam cztery godziny.

Co myśli się w takiej sytuacji, widząc taki obraz i mając tę świadomość, że właśnie zaczęła się wojna?

Nic. Mówiłam sobie „spokojnie, już takie coś było, już przez to przeszłaś”. Nie planowałam wtedy jeszcze wyjeżdżać. Miałam dwie prace, bo jeździłam też karetką, więc miałam dalej pracować i jak najbardziej normalnie funkcjonować. Dziś nawet nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, co wtedy myślałam. Widok tych uciekających ludzi był straszny. Ale ja nie zakładałam wtedy wyjazdu.

Myślała pani, że to będzie chwilowe, że nie potrwa długo?

Nie było wiadomo co się wydarzy. Też wypłaciłam pieniądze z bankomatu na wszelki wypadek. Ale starałam się żyć dalej, oczywiście codziennie sprawdzając wiadomości. Każdego dnia działo się coś innego. Widzieliśmy, jak z Krymu w stronę Chersonia jadą czołgi. Jak z Białorusi jadą czołgi. Jak wysadza się desant wojskowy… Nikt nie mógł w to wszystko uwierzyć, bo jeszcze wczoraj mieliśmy zupełnie inne, zwyczajne plany.

Jednego dnia zmieniło się wszystko.

Tak. Moja praca w szpitalu wojskowym została przerwana, ponieważ wysadzono trzy mosty koło Kijowa, by uniemożliwić wjazd rosyjskim wojskom. Dlatego nie mogłam dostać się do szpitala. Została mi praca na karetce. Przez to, że jakikolwiek transport nie działał, a metro jeździło tylko raz na godzinę, pracowaliśmy na karetce po trzy doby. Powiedziano nam, że mamy jeździć tylko do bardzo poważnych i pilnych przypadków, w tym także np. wybuchów bomb. Któregoś dnia pojechałam na wezwanie do jednego z domów. W trakcie naszej akcji obok budynku zaczęły przelatywać pociski. A w tym domu nie było żadnej piwnicy. Nie mieliśmy gdzie się nawet schować. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że nie jest tu bezpiecznie, że nie chcę umierać, że jestem młoda i mogę jeszcze uratować wiele żyć, ale nie chcę być bohaterem za wszelką cenę, za bardzo się boję.

Wtedy postanowiła pani wyjechać?

Zabrałam ze sobą młodszą siostrę. Nasza droga do Polski nie była łatwa. Już sam wyjazd z Kijowa był trudny, bo pociąg do Lwowa był o drugiej w nocy, a przecież trwały godziny policyjne. Nie było metra, nie było taksówek. To po prostu niewyobrażalne w tych czasach, w których żyjemy. O godz. 19 dotarłyśmy na dworzec kolejowy i czekałyśmy tam przez sześć godzin na pociąg. Razem z nami czekało bardzo dużo ludzi, na dworcu było tłoczno. Pociąg był za darmo, ale przejeżdżał przez bardzo niebezpieczny odcinek. Wszyscy się baliśmy, bo rosyjskie wojska mogły ostrzelać nasz pociąg. Wtedy jedyne o czym myślałam, to żeby tylko przejechać już do zachodniej Ukrainy, bo tam było spokojniej. Na szczęście bezpiecznie dojechałyśmy do Lwowa.

Wiedziała pani co dalej, dokąd w ogóle będziecie jechać?

W Polsce miałam tylko jednego znajomego, który mieszkał właśnie w Poznaniu, więc nawet nie miałam żadnego innego wyboru. Znajomy od razu zaoferował, że ze wszystkim nam pomoże. Do Poznania dotarłyśmy autobusem. Sama droga z Kijowa do Lwowa i później do Warszawy zajęła nam łącznie ponad 30 godzin. 9 marca dotarłyśmy do Polski. I tak naprawdę wcale nie myślałam o tym, żeby znaleźć tutaj pracę czy w ogóle układać sobie tu życie. Przecież moje życie, moje dwie prace były w Ukrainie.

Polska miała być tylko na przeczekanie...

Tak… Ale później wszystko się zmieniło. Polacy bardzo nam pomagali, mogę o was mówić tylko dobre słowa. Tak mówię ja, moi przyjaciele i znajomi, którzy też tutaj przyjechali, ale też ci, którzy zostali w Ukrainie. Polska ze wszystkich państw zrobiła dla nas najwięcej. I jesteśmy za to bardzo wdzięczni. W ciągu trzech miesięcy mieszkania u zupełnie obcych nam osób bardzo się z nimi z siostrą zaprzyjaźniłyśmy. Niewyobrażalne, że ktoś może być tak dobry i zaprosić do siebie zupełnie obcych ludzi. Ale też ta zmiana rzeczywistości była dla mnie trudna. No bo przecież miałam swoje życie, swoje mieszkanie, swoje rzeczy, a nagle muszę być u kogoś zupełnie obcego, bo… nie mam nic. Teraz już wynajmuję sama mieszkanie, bo mam pracę, ale nadal mam kontakt z tymi osobami, u których mieszkałam. Spotykamy się na kawę, chodzimy razem na spacery z ich psem. Mogę powiedzieć, że mam już tutaj przyjaciół.

A siostra? Reszta rodziny?

Siostra wróciła do kraju. Nie przez to, że źle jej było w Polsce. Po prostu w Ukrainie ma swoją miłość. Rozumiem ją. Ale gdy wyjeżdżałyśmy do Polski, to w Doniecku została nasza mama. Ona jest już emerytką, ma swoją działkę, mieszkanie, przyjaciół. Nie chciała wyjeżdżać. To trochę tak, jak przesadzić stare drzewo. Trudno było ją przekonać. Bardzo się o nią przez cały czas martwiłam, tym bardziej, że ostatnio w Doniecku zniszczony został wodociąg, nie było wody w całym mieście. Zaczęli też bardziej intensywnie strzelać i atakować. Dlatego w końcu udało mi się namówić mamę na wyjazd. Teraz mieszka ze mną i obie możemy być już spokojne.

Nie planowała pani szukać tutaj pracy, ale jednak dzisiaj rozmawiamy w szpitalu, w którym pani pracuje. Co się zmieniło?

Już kilka dni po moim przyjeździe do Polski pojawiły się informacje, że lekarze z Ukrainy mogą zacząć tutaj pracę. Pomyślałam wtedy, że w sumie nie wiem, ile będzie trwała ta wojna, więc muszę spróbować, bo nadal mogę komuś pomóc, kogoś uratować. Musiałam też mieć jakiś cel. Mój jedyny polski znajomy na szczęście był prawnikiem, więc bardzo mi w tym wszystkim pomógł. Byłam pierwszą lekarką z Ukrainy, która pojawiła się w Wielkopolskiej Izbie Lekarskiej z pytaniem o pracę. Tam powiedziano mi, że najpierw muszę znaleźć placówkę, która mnie przyjmie. Polecono mi właśnie Wielospecjalistyczny Szpital Miejski im. J. Strusia. Dostałam też numer do ordynatora oddziału, z którym umówiłam się w szpitalu. I udało się, dostałam zgodę ze szpitala.

Ale później musiała pani czekać na decyzję Ministerstwa Zdrowia.

Tak, musiałam zebrać wszystkie dokumenty. Na szczęście część zabrałam ze sobą, ale brakowało mi np. tych, które były na moim uniwersytecie, a Ministerstwo Zdrowia ich wymagało. To było trudne, bo uniwersytet, który kończyłam, jest na wschodzie Ukrainy, a stamtąd wszyscy w czasie wojny przenieśli się na zachód lub bardziej do centrum kraju. Miałam tylko dwa tygodnie na złożenie tych dokumentów, więc było naprawdę nie było łatwo. Na szczęście wszystko się udało. Później czekałam dwa miesiące na rozpatrzenie mojej sprawy. Trochę traciłam już nadzieję, ale ostatecznie otrzymałam zgodę. Kolejnym krokiem było uzyskanie prawa wykonywania zawodu w Izbie Lekarskiej. Tam miałam rozmowę, musiałam złożyć po polsku przysięgę Hipokratesa. I tak zaczęłam pracę w szpitalu.

Początki w polskim szpitalu były trudne? Dużo się różni od tego, jak było w Ukrainie?

Jak słychać, dobrze znam język polski, mogę opowiadać, mogę żartować, ale język polski medyczny to całkowicie inna rzecz. U nas w Ukrainie terminy medyczne są z łaciny lub z angielskiego, a tutaj terminologia jest całkowicie polska, więc to też nie było łatwe. Ale takie wsparcie, jakie otrzymałam na oddziale, dało mi bardzo wiele i pomogło przebrnąć przez wszystkie trudności. Zawsze mogłam do każdego podejść i o coś zapytać. Każdy też pytał mnie, jak się czuję i czy czegoś mi potrzeba. To wsparcie było i nadal jest bardzo duże. Jestem za nie ogromnie wdzięczna.

Czy kiedyś jeszcze planuje pani wrócić do kraju?

Nie wiem. Z tego co widzę, szybko to się nie stanie. Mi też bardzo podoba się w Polsce. Podoba mi się moja praca tutaj, dlatego chcę zrobić nostryfikację dyplomu, żeby otrzymać stałe pozwolenie wykonywania zawodu. Ale nie wiem co będzie. Boję się już czegokolwiek planować, bo na 24 lutego też miałam inne plany... Oczywiście, chcę, żeby Ukraina wróciła do tego, jaką była, a nawet, żeby było w niej lepiej. Żeby ludzie mogli tam spokojnie żyć.

Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Nicole Młodziejewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.