Justyna Niedzwiecka z Obierwi. Walka ze sztangą pozwoliła jej bardziej uwierzyć w siebie

Czytaj dalej
Fot. Fot. Aldona Rusinek
Aldona Rusinek

Justyna Niedzwiecka z Obierwi. Walka ze sztangą pozwoliła jej bardziej uwierzyć w siebie

Aldona Rusinek

Justyna Niedzwiecka z Obierwi w ubiegłym roku skończyła 40 lat i... zaczęła podnosić ciężary. Mówi, że całe życie szukała odpowiedniej dla siebie dyscypliny sportowej. Odnalazła się w rwaniu i podrzucaniu sztangi. I ma już na koncie sukcesy.

Niewysoka, raczej szczupła kobieta wita mnie szerokim uśmiechem, który bardzo często gości na jej twarzy podczas naszej rozmowy. Justyna opowiada o nauce w miejscowej szkole podstawowej, potem o ukończeniu gastronomicznej szkoły zawodowej w Ostrołęce i maturze z dyplomem rolniczym, zdobytym przed laty w Średnim Studium Zawodowym w Lelisie.
A potem mówi o kilku swoich pasjach. Najpierw o tych typowo kobiecych.

Lubi "malować" krzyżykami

- Od ponad dwudziestu lat haftuję obrazy haftem krzyżykowym - pokazuje kilkanaście płócien, z malowanymi misternie kolorową nitką pejzażami, zwierzętami, portretami. - Tą pasja zaraziłam się niegdyś od mojej cioci, Grażyny Laski z Aleksandrowa. Ona pięknie haftuje, a ja za nią próbuję od lat. Nie korzystam z gotowych „makatek”, wzorów, sama nanoszę na płótno rysunki i kolory. To jest ciekawsze, choć trudniejsze. To dzierganie bardzo mnie uspokaja, pozwala odpocząć, choć trzeba mieć do tego anielską cierpliwość, ale ja zawsze czuję się szczęśliwsza przy każdym kolejnym krzyżyku w oczekiwaniu na efekt końcowy - wyłaniający się pejzaż, portret kobiety czy pięknego lwa.

Jakiś czas temu Justyna nauczyła się robić kwiaty z bibuły. Podpatrzyła to w internecie.

- Wijemy je z koleżankami w Klubie Aktywnych Pań, który założyłam niespełna dwa lata temu - mówi. - Niewiele nas jest, dziewięć zaledwie, ale mamy nadzieję, że klub się rozrośnie. Przede wszystkim wspieramy w działalności Stowarzyszenie „Projekt Radomir” (prezesem stowarzyszenia jest Robert Niedzwiecki, sołtys Obierwi, prywatnie mąż Justyny - przyp. red.), które zawiązało się w ubiegłym roku i prowadzi aktywną działalność integracyjną, nie tylko w Obierwi i okolicznych sołectwach. Klub Aktywnych Pań współuczestniczy w organizacji różnych imprez wraz z „Projektem Radomir”, na przykład w organizacji corocznych sierpniowych „Polówek” - spotkań sportowo-rekreacyjnych, dla dzieci, młodzieży, dorosłych, na polach prywatnych gospodarzy - opowiada pani Justyna. I dodaje: - Mamy też własne inicjatywy, na przykład wiłyśmy palmy wielkanocne na wystawy w GOKiS w Lelisie, albo wieńce dożynkowe. W ten sposób reprezentowałyśmy naszą wieś w gminie, ale jednocześnie rozwijałyśmy swoje umiejętności. Niełatwo jest jednak namówić miejscowe kobiety do większej, na przykład sportowej aktywności. Nie udało mi się „rozkręcić” aerobiku - mówi Justyna Niedzwiecka.

Odnalazła się w dźwiganiu

I mówi to z żalem, bo sama lubi sportowe wyzwania i od dawna szukała odpowiedniej dla siebie dyscypliny.

Od dzieciństwa byłam „chłopczycą” i zawsze fascynowały mnie umięśnione, pięknie rzeźbione kobiety.

Swego czasu próbowała sztuki walki kung-fu pod kierunkiem Marka Polewacza w ostrołęckim klubie „Modliszka”. Po kontuzji musiała zawiesić treningi. W ubiegłym roku Stowarzyszenie „Projekt Radomir” latem realizowało na miejscowym orliku aktywne wakacje dla dzieci i młodzieży. Co tydzień jakiś ostrołęcki klub sportowy zachęcał do różnych dyscyplin.

- Pewnego razu na boisku prezentował się UKS Atleta z Ostrołęki. Trener Władysław Niedźwiecki i zawodnik Dominik Kulesza pokazywali techniki podnoszenia ciężarów. Spróbowałam dla żartu. I całkiem nieźle mi to poszło, spodobało mi się. To wyzwanie, ten wysiłek, ta precyzja. Jakiś czas później zadzwonił trener Niedźwiecki, namówił mnie na zajęcia w klubie. Trzy miesiące później wystartowałam w pierwszych w życiu zawodach, w Międzynarodowym Pucharze Polski Masters w Trzciance. Zdobyłam pierwsze miejsce w swojej kategorii wagowej, do 71 kg, podnosząc w dwuboju, czyli rwaniu i podrzucie 79 kg. Potem, w czerwcu ubiegłego roku, wystartowałam też w Międzynarodowych Mistrzostwach Polski w Kwidzynie. Też zdobyłam pierwsze miejsce w swojej kategorii wagowej. Wprawdzie sędziowie dopatrzyli się kilku drobnych usterek w dwóch moich podejściach, ale i tak pobiłam swój rekord w dwuboju - 85 kg. Takie zwycięstwo dodaje skrzydeł. Teraz tylko treningi, treningi, treningi - opowiada. - Ja w tej małej sali treningowej w hali imienia Gołasia w Ostrołęce żyję pełnią życia, ładuję akumulatory energią i staram się sprostać nowym wyzwaniom. Jestem w swoim żywiole - mówi z uśmiechem Justyna. - A w dodatku - dodaje z jeszcze szerszym uśmiechem - mojemu mężowi podoba się to co robię. Bardzo mnie to cieszy, że docenia moją nietypową pasję, w przeciwieństwie do haftu krzyżykowego, mało kobiecą. Byłam bardzo szczęśliwa, gdy na ostatnie zawody, do Kwidzynia, mąż przyjechał razem z córką, choć jego obecność na trybunach znacznie bardziej mnie stresowała niż obecność mojego bardzo wymagającego trenera. Ale jakoś dałam radę.

Justyna mówi, że poza pierwszymi sukcesami w zawodach, jest coś znacznie ważniejszego w jej atletycznej przygodzie:

- To ogromnie buduje moje poczucie własnej wartości. Dotychczas byłam bardzo nieśmiała, bałam się mówić co myślę, wyrażać własne zdanie, być krytyczną wobec innych. Wynikało to chyba z niskiej samooceny. Teraz mam coraz więcej wewnętrznej odwagi. Sport otwiera człowieka, daje mu wiarę w siebie. To jest dla mnie w tym wszystkim najcenniejsze - podkreśla.

Kobiety wiejskie mają dziś wiele szans

Rozmawiamy jeszcze o kondycji, sytuacji i możliwościach współczesnych wiejskich kobiet. Jak one się mają do uwarunkowań sprzed trzydziestu na przykład lat? Jak się mają w porównaniu z życiem kobiet w mieście? Justyna urodziła się na wsi, wychowała, tu dojrzewała i żyje do dziś.

- Wydaje mi się, że pokolenie mojej mamy czy babci miało chyba znacznie trudniej - mówi. - Kobiety były obarczone prowadzeniem domów w niełatwych warunkach, pracą w polu, wychowywaniem dzieci, często licznych, bo rodziny były dawniej przeważnie wielodzietne. Przy tym miały znacznie mniej kontaktów ze światem. Nie było internetu, nie śmigały samochody, jak dzisiaj. Nie miały dostępu do wielu możliwości rozwoju i zwyczajnych atrakcji. Dzisiaj natomiast nie widzę większych barier między kobietą wiejską i miejską. Warunki życia są podobne i dostęp do różnych atrakcji kulturalnych czy innych także. Trzeba po prostu chcieć. W mieście chyba po prostu jest większy pęd ku temu, od dawna kształtowany, a na wsi jeszcze go nie ma - uważa. - Ale myślę, że wieś, także wiejskie kobiety, jest coraz bardziej otwarta na wszelkie możliwości i propozycje szerszego świata - kończy z przekonaniem.

Aldona Rusinek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.