Jerzy Dziewirski: wielki kronikarz naszych małych gmin

Czytaj dalej
Robert Majkowski

Jerzy Dziewirski: wielki kronikarz naszych małych gmin

Robert Majkowski

Rozmowy z nim mogłyby właściwie nie mieć końca. Opowieści, które snuje znany regionalista i historyk Jerzy Dziewirski, zdają się tworzyć jeden łańcuch, ozdabiany interesującymi anegdotami. Pan Jerzy wkrótce zamierza zabrać swoich czytelników w kolejną podróż po historii naszego regionu.

Słuchając Jerzego Dziewirskiego, cały czas człowiek zadaje sobie pytanie: jak w wieku 87 lat (!) można pamiętać tak wiele szczegółów dotyczących topografii miejsc, ludzi i wydarzeń, które rozegrały się dziesiątki lat temu? Jak można, będąc w tak zasłużonym wieku, mówić o historii z taką werwą i sprawiać, że mimowolnie słuchacz ma wrażenie, jakby sam był świadkiem owych opowieści? Ile w końcu trzeba wykonać mrówczej pracy kronikarskiej, aby napisać kilkaset stron monografii gminy Rzekuń czy Goworowo?

- Po prostu lubię to - mówi skromnie Jerzy Dziewirski. - Wiem, że to jest kosztem wyrzeczeń. Na przykład jest godz. 20.00, po „Wiadomościach”. Można obejrzeć w telewizji czasem ciekawe filmy. Ale one są nie dla mnie. Ja już muszę wybierać: czy siądę do komputera, notatek, które czekają na segregację, czy będę się zastanawiać, czego szukać w archiwach Biblioteki Narodowej w Warszawie? Pewnie tracę więc wiele ciekawych ważnych filmów, choć nie przepuszczę żadnej istotnej imprezy sportowej - uśmiecha się historyk.

Musiał być historykiem

Pan Jerzy urodził się w 1931 roku, w rodzinie wachmistrza 5. Pułku Ułanów Zasławskich.

- W domu rodzinnym bardzo wiele mówiono o historii, a szczególnie o I wojnie światowej, o powstaniu niepodległej Polski - wspomina pan Jerzy. - Tata służył w 5. Pułku Ułanów Zasławskich. Zagadnienia wojskowe były zatem przedmiotem częstych dyskusji w rodzinie. Mieliśmy dużo śpiewników i często słyszeć można było u nas pieśni wojskowe, legionowe. Do dziś zresztą pozostały w pamięci. To wszystko spowodowało chyba, że tą historią zacząłem się bardziej interesować.

Został magistrem historii. Za sobą ma bogatą karierę, którą rozpoczął w 1955 roku. Przez wiele lat pracował w Liceum Ogólnokształcącym w Sobolewie i Liceum Pedagogicznym w Ostrołęce. Później trafił do Zespołu Szkół Zawodowych nr 3, gdzie był wicedyrektorem placówki, na dłużej zakotwiczył się w Kuratorium Oświaty i Wychowania w Ostrołęce.

Do Szkoły Podstawowej w Rzekuniu, jak sam mówi teraz, uśmiechając się, przyszedł na rok. Ostatecznie był jej dyrektorem aż 12 lat. Po drodze było dużo działalności społecznej w różnych organizacjach - Oddziałowi Kurpiowskiemu PTTK prezesował przez 25 lat! Współtworzył książkę „5. Pułk Ułanów Zasławskich. Zarys dziejów”. Gdy przeszedł na emeryturę, nie zamierzał jednak odpoczywać.

- Ponad 20 lat temu, gdy byłem jeszcze prezesem PTTK organizowaliśmy rajdy na szlaku bitwy pod Ostrołęką. Ten szlak dochodził aż do grobu generała Kickiego i ja przy grobie kolejnym grupom o tym generale mówiłem. Koledzy w końcu powiedzieli mi: „Jurek, ty już mówisz za dużo, oni nie mogą tu tak długo przebywać”. Pomyślałem więc, że skoro nie ma możliwości podzielić się wiedzą, bo czas jest ograniczony, trzeba usiąść i coś napisać. I taki był początek pisania książki o Kickim.

Po generale przyszedł czas na dziedzinę, z której obecnie jest głównie znany regionalista. Na monografie małych ojczyzn. Za „Małą troszyńską ojczyznę” zdobył nagrodę w konkursie im. Aleksandra Gieysztora na najlepsze masoviana. Jego pracę wysoko ocenił sam Henryk Samsonowicz. Pan Jerzy jest też autorem dziejów gmin Goworowo, Olszewo-Borki i Rzekuń (a także m.in. monografii „Bitwa po Ostrołęką”).

- Z gminami takimi jak Troszyn czy Olszewo-Borki nie miałem żadnej styczności. Wszystko dla mnie było praktycznie nowe, co stanowiło pewną trudność. Inaczej niż w przypadku gminy Goworowo, gdzie mieszkałem jakiś czas, i Rzekuń, gdzie byłem dyrektorem szkoły.

Z wizytacją po wsiach

Praca nad monografiami gmin wydaje się być - nawet jeśli jest się z nimi za pan brat - nie lada wyzwaniem. Jak ona wygląda?

- Na początku dzieje dzielę na rozdziały. Zaczynam od czasów przedhistorycznych: sporo materiałów na ten temat można znaleźć w różnych miejscach. Później zajmuję się średniowieczem. Tu z pomocą przychodzi Archiwum Akt Dawnych. Dokumentów jest sporo, ale pisane są w języku łacińskim. Naszczęście ja uczyłem się łaciny i to z dobrymi wynikami. Trzeba korzystać ze słownika, bo przecież słówka niektóre się pogubiły, a tłumaczyć muszę specjalistyczne słownictwo, ale składnię i gramatykę znam.

Bogate źródła to zasługa księcia mazowieckiego Janusza I, jak mówi pan Jerzy.

- Swoim kancelistom powiedział, żeby sporządzali nie pojedyncze dokumenty, tylko żeby grupowali je w księgi. I tych ksiąg za czasów jego i następnych książąt powstało kilkaset.

Są one pogrupowane, na przykład na te dotyczące ziemi łomżyńskiej.

A w nich znajdują się informacje o powiecie ostrołęckim i o gminach, które interesują naszego regionalistę. Im później, tym materiałów do wykorzystania w monografiach jest więcej.

- A im bliżej naszych czasów, tym więcej człowiek dowiaduje się od ludzi w terenie. Objeżdżam poszczególne wsie, rozmawiam z ich mieszkańcami. Te ich wspomnienia, relacje trzeba segregować, bo czasem jest ten sam temat, a różnie jest opowiadany i trzeba doszukiwać się, gdzie leży prawda. Czasem jest trudno dociec, więc opisuje się dwie relacje, a czytelnik już sam niech oceni, kto ma rację.

Przy poruszaniu różnych wątków pan Jerzy przypomina mieszkańców poszczególnych miejscowości i ich nierzadko trudne losy podczas zawieruchy wojennej.

- W ten sposób uwieczniam te nazwiska, które inaczej by zaginęły.

Czas na ułanów. Tych pierwszych

Pan Jerzy zakończył już pracę nad swoją nową publikacją, tym razem poświęconą 1. Pułkowi Ułanów Legionów Polskich. Pracę niełatwą, bo przeplataną walką z chorobą żony i bolesną stratą małżonki we wrześniu tego roku. Dlatego też niejednokrotnie musiał odłożyć notatki i plany wyjazdu do Warszawy, aby zaopiekować się małżonką.

- Musiałem być w domu, przy żonie. To było ważniejsze niż moje prace nad książką. Dlaczego ułani? Bo byli w Ostrołęce, byli poprzednikami 5. Pułku. Dlatego uważałem, że muszę o nich napisać. Przybyli tu 1 grudnia 1916 roku, przyjechali transportem na stację Kaczyny, którą dopiero w okresie międzywojennym nazywano stacją Ostrołęka. Dobrnięcie do końca napisania tej książki zawdzięczam swojemu wnukowi, który cały czas mnie zachęcał i przypominał, że zostało przecież jeszcze tak niewiele. Sponsora na wydanie jej też już jednego znalazłem.

Pan Jerzy ma już kolejne plany. Tym razem na warsztat chce wziąć historię swojej rodziny, a sądząc po tym, jak opowiada o losach wojennych swojej rodziny i taty, materiału ma aż nadto...

Robert Majkowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.